Pierwszy był młody pachołek. Wybiegł przez wrota karczmy i wpadł prosto między nich niby w tryby jakiegoś piekielnego młynu. Zanim ostrozęba bestia rozorała mu tętnicę szyjną zdążył kątem oka uchwycić chmarę kłębiących się wokół niego białych, dymiących jakimś dzikim zaduchem wilczych ciał. - To nie są zwykłe wilki - ta myśl przebiegła mu błyskawicą przez głowę zanim umarł. Drugim śmiałkiem, który wypadł z karczmy był ociekający piwem, czy też potem, dziki krasnolud dzierżący w dłoniach nienaturalnie wielkie toporzysko. Wziął potężny zamach zamierzając się na najbliższego mu wilka. Lecz nim zdążył wyprowadzić cios już leżał na ziemi obserwując gasnącym wzrokiem nie strawioną dziczyznę wypływającą mu przez wydartą właśnie wielką dziurę w brzuchu. Biegnący za nim kolejni amatorzy łatwej rozrywki stanęli jak wryci. Lecz po krótkiej, ciężkiej, pełnej rozterki chwili z ich gardeł wyrwał się dziki ryk istot doprowadzonych do ostateczności.Najeżona ostrzami zbita masa ciał ruszyła z impetem w stronę białej kurzawy futrabłyskającej krwawymi ślepiami i nienasyconymi kłami...