Są sytuacje, kiedy skłamać trzeba. Kiedyś miałam sprawę do lekarki, która leczyła wcześniej chorego na raka męża mojej mamy. Waldek wiedział, że widziałam się z panią doktor i chciał wiedzieć, czy o niego pytała. Nie pytała... Trochę się zdziwiłam, że nawet go nie pozdrowiła, w końcu to jej były pacjent z chorobą w niewyleczalnym stadium... Byłoby miło móc przekazać ciepłe słowa. No, ale mając wielu pacjentów można się pogubić, którzy z nich już odeszli, a pozdrowić nieboszczyka byłoby niezręcznie... Tak czy siak, skłamałam, że oczywiście pytała i pozdrawia serdecznie. Po co miałam zaprzeczać, przecież takie kłamstwo nikomu nie zaszkodziło, wręcz przeciwnie, prawda sprawiłaby może niewielką, ale jednak przykrość.
Jestem przeciwniczką kłamstw niepotrzebnych, takich pozornie niewinnych, drobnych. Jeśli łapię kogoś na takim kłamstwie raz po raz, tracę do niego zaufanie. Jeśli komuś bajerowanie w drobiazgach przychodzi łatwo, to może i w ważnych kwestiach postąpić podobnie.
Zaznaczyłam 3 opcję, choć "pomocne kłamstwo" budzi podejrzenia o kombinatorstwo, a ja mam na myśli pomoc w uniknięciu przykrej dla kogoś, nie dla mnie, sytuacji.