miałam przeprowadzkę w wieku 2 lat, do mojego kochanego domku, ogromnego (8 pokoi z czego 3 moje, po dwie łazienki 1 moja, kuchnie i toalety 1 moja, strych, piwnica, garaż i ogromny ogródek) i cudownego. choć jeździła tylko jedna linia a najbliższy większy sklep ("biedronka") był 2km dalej to kochałam to miejsce... pola, łąki, las i rzeka, ta przestrzeń... płakałam wiele razy gdy półtora roku temu musiałyśmy się wyprowadzić... przyzwyczaiłam się do nowego mieszkanka 3 pokojowego z malutką kuchnią i łazienką, ale to trwało... stary domek był dla mnie całym światem, choć trudno było go utrzymać z jednej pensji, dlatego poszedł na sprzedaż... przeprowadzka miała mało plusów, ale jeden ogromny - ponieważ mieszkałam teraz tuż pod szkołą mogłam częściej widywać się z kolezankami z klasy które mieszkały na tamtych blokach przez co w klasie nie byłam tak odrzucona... ale często chodzę na moje stare osiedle i siadam nad rzeką i rozmyślam co by było, gdybym została... domek, kochany domek... tęsknię za nim i boli mnie, gdy wiem że nowa rodzina go zeszpeciła, ohydnie pomalowała i takie tam... ale niczego nie zmienię...