Dobra, nie chcecie czytać fantasy, to napisałam coś "pod was" opowiadanie o wilku, albo raczej pół - wilku. Bede czekać na komenty
Urodziłam sie w ciemnej norze. Moja matka była wilczycą, ojca - nigdy nie poznałam, choć później dowiedziałam się że nie był wilkiem i własnie to sprawiło że nie mieliśmy łatwego życia. Matka trzymała mnie i trójkę moich braci w norze do chwili kiedy skończyliśmy sześć tygodni. Sądzę że trzymalaby nas dłużej, jednak nora stawała się zbyt ciasna, a my - cztery szczeniaki o nieskończonym zapasie enrgii, stawaliśmy się nie do zniesienia. Zanim nas wypuściła ostrzegła nas przed denrwowaniem starszych, mieliśmy się trzymać zawsze blisko nory i co najważniejsze - zabroniła zbliżać się nam do basiora. Ani ja, ani moi bracia nie wiedzieliśmy dlaczego, jednak staraliśmy się wypełnić jej polecenia. Ach, nigdy nie zapomnę tego jak pierwszy raz wydostałam się z nory, wszystko było nowe - inne, to razące światło, te wszystkie obce, intrygujące zapachy. Kiedy wyszliśmy po raz pierwszy i zobaczyliśmy watahę, niemal od razu zastanowiło mnie to czemu tak bardzo się różnimy od starszych. Nic jeszcze nie wiedzieliśmy o naszym ojcu. Mówię tu o różnicach, a nawet nie powiedziałam jak wyglądamy. A więc, mój starszy o godzinę braciszek - Derro był wyjątkowy pod względem wyglądu, był brązowy w białe łaty, na dodatek miał też dosć śmiesznie zakręcony ogonek. Potem był Nathan, młodszy ode mnie o jakieś piętnaście minut - całkowicie biały. Trzeci z moich braci - Argon chyba był najbardziej podobny do wilka, kolor miał taki jak nasza matka. Ja natomiast byłam czarna.
Od początku zdawało mi się że matka, najbardziej hołubi Derra, nie wiedziałam czemu i denerwowało mnie to, przy każdej zabawie starałam się pokazywac moją wyższość nad nim - co nie przychodziło mi z trudem, bo choć jestem samicą to i tak byłam zawsze największa z naszej czwórki. Pierwsza przykrość która nas spotkała, zdarzyła się zaraz po naszym pierwszym wyjściu. Matka przestrzegła nas żebyśmy nie wchodzili w drogę starszym,ale nie mówiła nic o tym że nie możemy iść do innych szczeniaków - które jak się okazało były. Właśnie wtedy gdy je zobaczyłam zaczelam się zastabawiać nad naszym wyglądem, podbiegliśmy do nich, chcieliśmy się pobawić, z tego co pamiętam były niewiele młodsze od nas. Nie przyjęły nas, a dokładniej mówiąc mnie, Nathana i Derra. Gwoli ścisłości to Derro został przez nie najgorzej potraktowany, bo mnie i Nathana tylko wyśmiały, Derro natomiast spotkał się z niezbyt przyjemnymi tekstami. popychały go, gryzły - i to nie w zabawie, tylko mocno. W końcu Derro uciekł do matki. Ja z Nathanem też wróciliśmy, Argon został. Nasz pierwszy dzień poza norą nie był przyjemny, najgorzej przeżył to Derro i wcale mu sie nie dziwię. Natomiast Argona matka musiała niemal na siłę zaciągnąć z powrotem do nory.
Mijały kolejne dni, Argon niemal całkowicie się od nas oddalił, gdyby nie matka, pewnie by siedział z tamtymi bez przerwy. Nasz trójka trzymała sie razem, sami się bawiliśmy, i nikomu nie wchodziliśmy w drogę. Potem dowiedzieliśmy się od matki - która też nie była dobrze traktowana przez resztę stada, że w stadzie tylko basior i wadera maja prawo mieć dzieci i własnie tamte szczeniaki były "prawymy" dziećmi. Nasza matka była bardzo nisko w hierarchii, nie była wprawdzie omegą (temu biedakowi naprawdę współczuliśmy) ale i tak była niewiele przed nim. A to głównie z naszego powodu. Mówiła nam że ma szczęście że żyje i że Khergan (basior stada) pozwolił jej nas wychować. Powiedziała nam że naszym ojcem był pies, który uciekł od ludzi (tak nazywała dunogów o których słyszeliśmy że to najgorsze zwierzęta jakie istnieją - podobno zabijaą dla przyjemności. Brr.. nie mogłam sobie tego wyobrazić... dopóki ich nie poznałam) Nasz ojciec uratował kiedyś matkę przed dwunogami, zakochała się w nim i chciała z nim uciec, dlaczego tego nie zrobiła dowiedziałam się o wiele później.
Matka uczyła nas praw panujących w stadzie, uczyła nas również jak my mamy się zachowywać, własnie ze względu że nie byliśmy dziecmi basiora. Mówiła nam kto jest kim w stadzie, czasem odwiedzała nas nasza babka - jedna z niewielu wilków które nas częściowo chociaż zaakceptowały. Wiedząc już o stosunkach panujących w stadzie, dziwiło mnie to że przychodziła, a to z tego powodu że nasza babka była właśnie samicą alfa. Bardzo często patrzyła mi w oczy, dziwił ją kolor moich oczu - miałam zielone. Dziwiło ją też to że nie odwracam wzroku, że wytrzymuję jej spojrzenie. Mówiła wtedy że żałuje iż nie jestem prawdziwym wilkiem. Nie wiedziałam o co jej chodzi... Do czasu.
Mieliśmy już cztery miesiące. Biedny Derro był coraz bardziej załamany, miot wadery przestał się wprawdzie na nim wyżywać, czasem nawet wspólnie się bawiliśmy, gdy w pobliżu nie było Khergana. Niestety Argon strasznie się puszył tym że jako jedyny z nas wygląda jak prawdziwy wilk, co najbardziej trafiało własnie Derra. Z Nathana i ze mnie też się nabijał, chociaż oprócz tego że ja byłam czarna , a Nathan biały nie rózniliśmy się od innych. Biedny Derro, nie dość że łaciaty, to jeszcze miał zawiniety ogon i kłapnięte ucho... Argon z dnia na dzien zdawał się coraz bardziej od nas oddalać, pod koniec myśłałam nawet że się nas tak wstydzi że za nic by się nie przyznał że jest naszym bratem. Myliłam się.
Był piękny dzień, słońce świeciło. Poznaliśmy pierwszy śnieg, było cudownie, bailiśmy się z miotem Hinry (wadery) i z roczniakami, które zostały by ich pilnować . Argon,bawił się tylko z Sharrem - najwredniejszym z miotu. Reszta watahy poszła na polowanie, nie martwiliśmy sie że kogoś będziemy denerwować, albo że Khergan niespodziewanie wróci. I własnie to doprowadziło do nieszczęścia. Wrócił. Derro, po raz pierwszy od dana szczęśliwy, gonił akurat Mishę, jedną ze szczeniąt. Misha zatrzymała się przerażona pojawieniem się jej ojca, Derro również, natychmiast położył się pokazując uległość. Khergan podszedł, był wyraźnie zły. Wszyscy sie cofnęli, Nathan był tuż za mną, nigdzie nie widziałam Argona, zaczęłam nawet podejrzewać że to właśnie Argon, wraz z Sharrem poszli naskarżyć że stawiamy się na równi z resztą watahy. Byłam tego pewna, poszli się podlizać, wydając nas, Przez chwilę nienawidziłam swojego brata. Derro za późno zorientował się, że jego uleglość została olana. W chwili gdy Derro poderwał się do ucieczki Khergan go złapał, chciałam mu pomóc, wiedziałam jednak że nie zdążę, mimo to biegłam w ich stronę. Derro piszczał przeraźliwie, nawet nie próbował się bronić. Khergan nie wydawał żadnego dźwieku, tylko szarpał mojego brata, nikt nawet nie próbował biadakowi pomóc, tylko ja biegłam, wiedząc że to praktycznie samobójstwo. Któryś z obecnych wilków mnie złapał i powstrzymał mnie przed rzuceniem się na starego, wyrywałam się ale był silniejszy. Derro nadal przeraźliwie piszczał, nie wiedziałam czemu Khergan jest tak okrutny, dlaczego to tak przeciaga. Spojrzałam na tego który mnie złapał, byłam załamana , przerażona i... zdziwiona - Sharr, nie rozumiałam dlaczego, przecież nas nie cierpiał. Nagle Sharr puścił mnie, usłyszałam jak wyszeptał "Nie!" Skoczył do przodu, w kierunku mojego brata i jego ojca, przez myśl mi przemknęło że oszalał. Czemu tak się zachował zrozumiałam dopiero gdy ucichły piski Derra, uszłyszałam wściekłe warczenie, Sharr już nie biegł, stał z podkulonym ogonem i drżał, powstrzymał mnie przed samobójstwem. Argona już nie zdążył powstrzymać. Ciężko ranny Derro własnie wolno odpełzywałz miejsca, które stalo sie polem walki. Mimo że Argon był jeszcze szczeniakiem, jakimś cudem udawało mu się unikać kłów basiora, nie było wątpliwości że gdyby Khergan go złapał oznaczałoby to dla niego koniec. Mój brat atakował z doskoku, nie mógł jednak wiele zdziałać. Nienawidziłam samej siebie za to że zwątpiłam w Argona, że myślałam o nim jak o zdrajcy własnej rodziny. Nie mogłam się ruszyć, Sharr tez nie. Stał popiskując cicho.
Gdy wróciła matka było już po wszystkim. Była załamana, Argon nie żył, a Derro umierał. Sharr tłumaczył się że próbował powstrzymać Argona, z jakiegoś powodu czuł się winny jego śmierci. Nathan wszedł do nory i nie wychodził, zawsze był najbardziej tchórzliwy z nas i nie mam mu tego za złe, był tez najwyraźniej najbardziej uczuciowy. Matka, Sharr, Misha i ja siedzieliśmy przed norą, czuwając przy Derro. Misha popiskiwała cicho, mówiła jak bardzo go lubiła. Szkoda że Derro nigdy się o tym nie dowiedział. Odszedł w nocy. Powiedziałam o tym Nathanowi, nie odpowiedział. Rodzinna tragedia dotknęła matkę do głębi, z trudem powstrzymałam ją przed pójściem do Khergana. Tamtego dnia, oprócz moich braci umarlo coś jeszcze, coś we mnie. Co to było dowiedziałam się dwa lata później.