wczoraj było badanie krwi. Wyniki dobre, czerwone krwineczki zaczęły się odbudowywać i nawet sporo ich przybyło. Ma lekkie początki żółtaczki ale wet mówił, żeby mu po prostu kupić jakiś hepatilek i wspomóc trochę wątrobę.
Po powrocie do domu nie chciał obiadku, ale u weterynarza zjadł ze dwie garście chrupek, żeby mu było weselej (a waży 6 kg więc to sporo). Ogólnie wszystko super, zwierzak zdrowieje, będzie dobrze itd....
Opatrunek z łapki (po pobraniu krwi) zdjęłam mu dopiero wieczorem/ w nocy. Nie spodziewalam się, aby cokolwiek mogło się dziać - w końcu to mała dziureczka po igle i to jeszcze tyle czasu miał ten opatrunek że już dawno powinno się to zasklepić. Nic nie podejrzewałam. Poszłam spać.
Rano leżał w kałuży krwi, całe futro zalepione, aż ciężko było zlokalizować skąd to idzie.wyczyściłam go, trochę wystrzygłam - krwawi z tej małej dziureczki w łapce i to cały czas, przez tyle godzin to się sączyło... i sączy się nadal. łapa spuchnięta jak balon, pod futrem skóra czerwona... Zrobiłam prowizoryczny opatrunek, podałam mu cyclonaminę bo tylko to mamy w domu.... I czekam aż mi otworza gabinet. Już raz na ostryym dyżurze byliśmy i nie chcieli go przyjąć, musieliśmy wyprosić ten jeden zastrzyk. Dodatkowo narzeczony pojechał do pracy więc nie mam auta (a wieźć go pół miasta tramwajem w takim stanie bez gwarancji, że go przyjmą....
) Zostaje czekać i zjeść sobie do końca paznokcie...