Wiem, że zaśmiece tym temat, ale zaczęłam, więc skończę.
Wróciłam z tego "obozu", zadowolona baaaaardzo, pominę ludzi, atmosferę, humor i oderwanie się od świataa i skupię się na koniach.
Jeździłyśmy więc sobie bez instruktora, z doświadczoną dziewczyną codziennie w teren po średnio dwa razy, przejeżdzzając w czasie jednej jazdy ok 15 km. Było świetnie, wracam tam za rok, ale na dłużej. Konie cudowne, upodobałąm sobie jedną klacz i trochę podciągnęłam się w galopie. Bo miałam rok przerwy... ale jak to powiedziała koleżanka "nie martw się, to jest wioska i tu jeździ się po wieśniacku czyli nijako" i cieszy mnie to, bo mogłam jechać tak jak mi wygodnie i bezpiecznie, a nie tak jak w regułkach pisze.
Ogólnie wakacje super, luz, zero problemów, świetni ludzie, zero nakazów, 100% wolności...
I o takie coś mi chodziło! A nie klubik jeździecki, gdzie o 22 jest cisza nocna, z instruktorem jedzie się na godzinę dziennie w teren, a potem 15 minut na padoku... phhh... Tam można było jechać na oklep do rzeki, wykąpać konie, wyczyścić je, polonżować, pojechać w teren większą gromadą kiedy się chciało i na ile się chciało, spanie na sianie, nocne ogniska z %, nocne podchody do rana, pogaduchy, ogromna dawka humoru... IDEALNE wakacje. Tego mi było potrzeba.