to wszystko mnie przytłacza, tak bardzo przytłacza, wszystko - miasto, ludzie, studia, juz rady nie daje.
Nowo poznani ludzie - fajni, na prawde, ale nie moi!!!!
Nowe miasto - zawsze je uwielbialam, teraz? mam go dosc! < jedynie te skejtszopy heh...)
Studia - jedna wielka tragedia, teraz wiem, ze mam rok w plecy, bo nawet jak zalicze semestr, rok, to tam nie zostane, zly wybor, to jednak nie to co mnie interesuje.
I do tego ta cholerna samotnosc, juz nie koniecznie brak faceta bo to da sie przezyc, ale tak mi brakuje przyjaciol
domu
rodziny
psa...
Nawet nie mam sie komu wygadac, tak po prostu.
Rozmawiam, owszem, ale co z tego kiedy nie mam komu powiedziec co mnie trapi, co czuje, nie mam sie komu wyplakac w rekaw
Jest mi tak bardzo źle...
Do tego jedna przyjaciolka mnie olala, druga stwierdzila ze nie ma po co wracac do St-c ( moje rodzinne miasto), nie dziwie sie jej skoro ma wszystkich ludzi przy sobie w innym miescie, kumpel nie odpisuje juz ponad tydz na esa, przyjaciele pisza, ale tez nie maja zbytnio czasu, teraz wiem ze to konic, koniec pieknej, trwqajacej tak bardzo dlugo przyjazni