Nie lubię. Nie lubię zapachu. Smaku. Wszystkiego.
Gdy śmierdzi od kogoś papierosami, to cóż, jestem zmuszona się odsunąć, bo to obrzydliwe i mnie odrzuca. Spróbowałam tego parę razy na jakichś imprezach, gdy rozmawiałam z palaczami na balkonie. Z ciekawości, imponować tym ludziom nie musiałam, bo to sami swoi. Nie było fajne, za każdym razem poddusiło, drapało w płucach... a następnego dnia ciężko się oddychało, jeżeli wypaliłam całego papierosa (tak było raz, z resztą light, po najmocniejszym marlboro, czy innym takim chyba bym w ogóle przestała oddychać -_-).
Mnie nie przeszkadza, że ktoś jest palaczem pod warunkiem że nie śmierdzi i że nie dmucha na mnie dymem. I nie ma ochoty się do mnie zbliżyć specjalnie, pocałować w szczególności bo... fuj
Jego życie, jego zdrowie, jego płuca, tak naprawdę palacz sam musi chcieć rzucić, by cokolwiek do niego przemówiło, dlatego nie wysilam się na argumenty, gdy ktoś mi powie, że rzucać nie chce. Co innego, gdy chce i ma postanowienie by to zrobić, wtedy mogę wyjść z siebie i stanąć obok by go w tej decyzji wsrpierać i utrzymać. A i to nie jest proste.