tak sie balam, ze ktoregos dnia bede musiala powiedziec "Pimpus umarl...
i umarl.
dzisiaj, o 13.10, przestal oddychac..
od wczoraj byl taki niemrawy, nie mial na nic sily.. dzisiaj zobaczylam go w domku, z jabluszkiem w pysiu, nie ruszal sie.. wyjelam go z domkiem, zyl.. ale prawie sie nie ruszal.. postawilam go z domkiem na biurku, bo jak chcialam go wziac w reke, to wzdrygal sie i ruszal wasikami.. mial wpol przymkniete oczy i tak ciezko oddychal.. zdazylam mu powiedziec, ze go kocham, ze nie zaluje zadnego dnia spedzonego z nim, i ze bedzie dobrze.. i ze jest najukochanszym chomiczkiem na swiecie..
nagle sie wzdrygnal, wyszczerzyl sie na mnie, oczy szeroko otworzyl.. zmienil pozycje, zaczal szybko oddychac i... zaraz umarl.. wygladal, jakby mial lze w oku..
byl taki kochany.. mial poltora roku dopiero.. nie wiem co sie z nim stalo... guzek ktory mnie niepokoil, zniknal tydzien temu, a ropien wycisnelam mu kilka dni temu i bylo juz ok..
nigdy juz nie uslysze, jak smiesznie do mnie skrzeczy, jak wiesza sie na kolbie, jak kochal jedzenie, jak wieszal sie na pretach jak widzial moja mame...
a ja tak zle o niego dbalam.. wypuszczalam go tak rzadko, bo balam sie ze cos sobie zrobi.. powinnam lepiej go karmic i czesciej mu sprzatac.. poidlo, kuwete..
ale tak strasznie go kochalam.. byl taki slodki, malutki, kochany.. niedawno zaczal sie robic staruszkiem, osiwial, malo sie ruszal..
zawsze bedzie w moim sercu..
[']