Gdyby coś działo się z moimi wariatami to od razu leciałabym do weta!
Lucek przeszedł bez komplikacji kastrację, gdy go odbierałam od weta był całkowicie przytomny jedynie obolały. Był w tak dobrej formie, że obsikał mnie w samochodzie (koty nie trzymają moczu po takim zabiegu).
Z Talą było troszkę gorzej. Odbieraliśmy ją na pół nieprzytomną - po południu. Wieczorem jeszcze leżała i tylko tak tępo wpatrywała się w jeden punkt. Strasznie się o nią wytraszyliśmy, bo przecież z Luckiem inaczej było, więc zadzwoniliśmy do weta. Wet kazał czekać i uspokoił nas, że nic się nie dzieje
Potem biedactwo walczyło same z sobą, nie umiała utrzymać równowagi, nawet wstać, a tak bardzo chciała.... Na drugi dzień już nieupilnowana wskoczyła kilka razy na parapet i zachowywała się normalnie