Sąsiadka mamy zostawiła mi kiedyś pod opieką ok. 3-letniego szatana. Spędziłam z nim kilka godzin, a miałam wrażenie, że całą wieczność. Tylko na lampie go nie było, poza tym wszędzie wlazł. Bez przerwy biegał, tupał, skakał, pokrzykiwał... Najpierw usiłowałam go czymś zająć, żeby przestał wariować, ale na próżno. W końcu skapitulowałam i tylko oczekiwałam sąsiadki jak wybawienia. Dzieci [bo miała 2 takich aparatów] były rozpuszczone jak dziadowskie bicze. Wiadomo, nie ich wina. Czasem miałam ochotę je pozabijać, a ich mamę kopnąć w tyłek... Mona, po prostu pochowaj, co się da i przeczekaj...