Było raz miasteczko, którego mieszkańcy z nadejściem nocy zaczynali się bać, kryli się w swoich domach, zamykali drzwi na zasuwy, starannie zatrzaskiwali okiennice i włazili pod łóżka. Przyczyna tego dziwnego zachowania była zaś taka, że co wieczór z okolicznych gór schodził do miasteczka olbrzym i włóczył się jego ulicami. Na ramieniu niósł olbrzymią maczugę i na wszystkich patrzył wilkiem.
- Szuka kogo by tu pożreć na kolacje - szeptały dzieciom matki. - Siedźcie cicho jak będzie przechodził.
Historia powatrzała się co noc aż raz stało się inazej.
Włócząc się opustoszałymi ulicami, olbrzym ujżał małego chłopca siedzącego na drzewie. Malec wdrapał się na wierzchołek, by zdjąć samolocik, który się wplątał w gałęzie drzewa, a potem nie potrafił zejść. Chłopczyk, który miał na imię Ben, zadrżał ze strachu na widok olbrzyma, powoli sunącego ku niemu. Zasłonił oczy dłońmi i tylko przez szparkęmiędzy palcami widział, jak wielgachna ręka wysuwa się, by go pochwycić. Ale ku swemu zdumieniu poczuł, że został delikatnie zdjęty z drzewa i postawiony na ziemi.
- Masz zamiar mnie zjeść? - wyjąknął Ben.
- Skąd! Do głowy mi to nie przyszło - zagrzmiał olbrzym. - Jestem wegetarianinem, a poza tym wyglądasz na miłego, małego chłopca. Może się zaprzyjaźnimy? O, proszę, to twój samolocik - olbrzym delikatnie wyplątał zabawkę z gałęzi i puścił w kierunku chłopca.
c.d.n.