Wena przychodzi nocą.
Pisanie jest silniejsze od mojej senności, to jasne.
- Ja się mogę zaopiekować pieskiem. –wyraził swoją opinię ojciec Krzysztofa.
- Tak myślę sobie, czy pan sobie z nim poradzi... –mruknęła babcia, głaszcząc Pikusia, który próbował znaleźć najlepszą okazję do ucieczki.
- Mam nadzieję, że nie gryzie! – zaśmiał się mężczyzna, a w tym samym momencie piesek wyrwał się babci i zaczął szczekać na tatę Krzyśka tak głośno, że on sam podskoczył na swoim taborecie.
- Zastanowię się jeszcze... – odparł, kiedy Pikuś, pod wpływem krzyku babci, uciszył się.
- Klaudusia będzie mogła wychodzić z nim na spacery, prawda? –spytała pani Aniela, patrząc się na swoją wnuczkę.
- Aha... Dobrze babciu. –rzekła Klaudia, jakby wyrwana z letargu – A kto ci będzie robił jedzenie?
- Niech pan patrzy, jaka dobra z niej dziewczyna. Nie wiem kochanie, kto. Może ja sama sobie? –zaśmiała się do siebie
- Nie może pani chodzić, to jasne. Moja żona nie pracuje, może będzie mogła tu przychodzić... – myślał na głos ojciec Krzysztofa.
- Nie! Ja będę przychodzić to babci i jej robić jedzenie, o! – zawołała Klaudia
Nie mogła przecież zostawić babci – wiedziała też, że starsza pani będzie się irytować, gdy po jej kuchni będzie się kręciła jakaś nieznajoma prawie kobieta, choćby nawet się bardzo starała.
- Mówiłam panu? Moja wnuczka to czyste złoto. Klaudusiu, ja sobie sama poradzę, ty masz szkołę...
- Będę tutaj przychodzić przed szkołą, po szkole, a kolację ci babciu zrobię jak zjesz obiad, postawię ci na stole, a ty zjesz kiedy będziesz chciała.
- No... –namyślała się babcia, widocznie bardzo dumna z Klaudii.
- Nie można tak wykańczać dziewczyny! –postawił się tata Krzysia – Ma szkołę, słyszałem od mojego syna, że bardzo dużo nauki wam ostatnio nawalili, a tu jeszcze trzeba wychodzić z psem, robić jedzenie, pewnie masz też jakieś swoje prywatne sprawy, przyjaciółki z którymi chcesz się spotykać... Moja żona to wszystko weźmie na siebie bez problemu.
„ – Przyjaciółek to ja nie mam... – pomyślała Klaudia z goryczą”
- Babciu, ja wszystko zrobię, poradzę sobie, naprawdę. –powiedziała zaś na głos
- Uparte z niej dziecko. –rzekła pani Aniela do taty Krzysztofa.
I tak Klaudia postawiła na swoim, wierząc, że sobie poradzi.
Zmęczona dziewczyna weszła do wielkiego domu, gdy już zaczynało się ściemniać. W domu panowała zwyczajna od jakiegoś czasu pustka. Klaudia wiedziała, że musi się jeszcze pouczyć – w końcu jutro była historia i sprawdzian, a raczej „godzinna pięciominutówka” – jak to mówił pan od historii. Naprawdę, nie chciało jej się – ale trzeba było, w końcu zapomniała już wszystko, czego do tej pory się uczyła. Nie wiedziała, jacy byli bogowie starożytnego Egiptu, a tym bardziej Mezopotamii – a i jej trzeba się było na sprawdzianie spodziewać. Weszła na górę, do swojego małego pokoiku, zapaliła lampkę nocną, rzuciła plecak na łóżko i zaczęła się uczyć. Gdy było już zupełnie ciemno, powieki Klaudii zaczynały opadać w dół, leciutko, leciutko... Ostatnimi siłami powstrzymywała się przed zaśnięciem, powtarzając i próbując zapamiętać jak wyglądały domy w starożytnym Egipcie i że w Mezopotamii nie mieli okien w pomieszczeniach... Jeszcze musi wykuć z dwie strony zeszytu... Ale uda jej się... W końcu ma dobrą pamięć, podobno... Ach, jak jej się chce spać... Czemu mężczyźni w Egipcie nosili „krótkie, obcisłe spódniczki”? Ale to śmiesznie brzmi... Która to godzina? Chyba już po dziewiątej... Musi sobie nastawić budzik, żeby nie zaspała... Zostało jej jeszcze życie rodzinne w Egipcie i Mezopotamii i bogowie... Poradzi sobie, to jasne... Ziewnęła potężnie, próbowała pohamować opadające powieki... Ale się nie udało.
Zasnęła nad zeszytem do historii, z zapaloną lampką przy biurku i piórem w ręku.