Ja sama już nie wiem, co mam zrobić, dlatego zwracam się do was o pomoc.
To było jakieś dwa lata temu. Mieszkałam na domkach jednorodzinnych, w bliźniaku, obok mieszkała pewna rodzinka z dwiema córkami, dwa lata młodszą ode mnie Wiktorią i 3 lata starszą ode mnie Moniką. Zaprzyjaźniłam się z tą młodszą. Na sąsiedniej ulicy mieszkała inna dziewczyna w wieku Wiki, Ola. Wszystkie 3 się przyjaźniłyśmy, choć nad naszymi codziennymi zabawami wisiała groźba, że lada dzień ktoś kupi mój dom i się wyprowadzę. Ale wcześniej niż ja wyprowadziła się Olka, na drugi koniec miasta. Wika ehhh, inaczej to opowiem, to była taka historia:
Mieszkały dwie obok siebie, znały się kilka lat. Jedna z nich, ta młodsza, miała koleżankę w swoim wieku na sąsiedniej ulicy, a wszystkie trzy się kolegowały. Pewnego dnia ta rówieśniczka młodszej wyprowadziła się, jednak nadal przyjeżdżała do babci i spotykała się z koleżankami. Ale sąsiadki nadal mieszkały obok siebie i się kolegowały, ta starsza myślała o sąsiadce prawie jak o przyjaciółce. Jednak ta starsza musiała się wyprowadzić pewnego dnia. Młodsza miała do niej żal. Kiedy starsza się wyprowadziła młodsza starała się rozmawiać z nią jak najmniej. Starsza nie mogła chodzić do młodszej tak często jakby chciała, starsza więc bezskutecznie zapraszała młodszą do siebie. I po niespełna 8 miesiącach starsza przejrzała na oczy: po co młodszej koleżanka, która ją zostawiła? Po co jej ktoś, kto nie odwiedza, nie pamięta? A tak nie było! Starsza była kilka razy, a młodsza? Młodszej nie było w domu wtedy! Więc, po co młodszej koleżanka, która o niej zapomniała? Tak więc olała młodsza starszą doszczętnie! Nie dzwoniła, nie pisała, nie starała się o kontakt, nawet przyjść nie próbowała!
To historia moja i dziewczyny, która była dla mnie prawie jak przyjaciółka. Może gdybym się nie wyprowadziła... Ależ to absurd!To ona nie utrzymywała kontaktu! Ja ciągle jej puszczałam sygnały, wiadomości też wysyłałam! Ona... nigdy "nie miała kasy"!A z moich informacji wynika, że sporo SMSowała z tą trzecią w tym czasie, co "nie miała kasy"! I co? Straciłam wiarę w przyjaźń, uważam, że nie ma czegoś takiego, jak prawdziwa przyjaźń, to tylko wielkie, nic nie znaczące puste słowa!
To taka historia, to było w maju 2006, od tamtego czasu wydoroślałam trochę, zmądrzałam. Do przemyśleń, czy wyciągnąć rękę na zgodę zmusiła mnie informacja, którą mi Wika przekazała na gg, to było.. szokujące "a ty wiesz ze ja jestem chora na raka??" to mi napisała. Wiem, że to głupstwo, co sobie pomyślałam, ale moja bujna wyobraźnia mi podsunęła tą myśl "Czy to oznacza koniec? Mało czasu dla niej?" Przecież, wiem,że wyjdzie z tego i ogólnie, za dużo filmów się naoglądałam, ale obraz, że Wiki miałoby nie być jakoś tak... zasuszył mi gardło i zalał oczy... co robić? A po świętach, gdy poszłam z babcią na mszę w piątek, usłyszałam intencję, o Wikę, by wyzdrowiała i w ogóle... myślałam, czy rzeczywiście jest aż tak źle?? Chciałam pójść do szpitala do niej, ale brakło mi odwagi i sił, no i słów...
Od tamtej pory często o tym myślę... Czy pogodzić się? I która zawiniła, ja czy ona, czy po równo? A może żadna z nas? Co robić ogólnie w tej sytuacji?