Wybaczcie, ze to pisze, moje osobiste sprawy na forum... nie musicie tego czytac, i tak pewnie nic z tego nie zrozumiecie... ale jak sie musze wypisac, musze to z siebie ciagle wyrzucac...
Juz bylo lepiej, mozna powiedziec, ze bylo dobrze... ale znowu mamy problemy, ludzie wpieprzaja sie z butami do naszego zycia, mojego i mojej mamy... wszystko, co ukrywalam gleboko we wnetrzu, w szufladce, do ktorej nikt nie ma wstepu, znowu wylazlo na wierzch... wszystkie wspomnienia, te wszystkie lata strachu i ponizania wrocily ze zdwojona sila... Wczoraj wieczorem znowu mialam napad leku, nie moglam oddychac, balam sie zamknac oczy, balam sie je otworzyc... te dzwieki, wszedzie szelest, szept, stukanie... ja wiem, ze to chomik, pies pietro nizej, czy moze sasiad z gory, ale wszystko brzmi tak strasznie, tak obco i tak znajomo... jak dzwiek przekrecanego w zamku klucza i kroki... te chwiejne kroki, ktore nie wiadomo dokad tym razem zawedruja... Poszlam spac do mamy, trzymala mnie za reke cala noc, cala nieprzespana noc... wiem, ze nie moge plakac, nie moge, bo przez lzy nie zobacze kto po mnie przyjdzie... czuje jakby ktos stal za sciana i przygladal sie, czekal kiedy bedzie mogl mnie zlapac za gardlo... to jest strach, ten irracjonalny strach, ktory zaciska sie na mojej szyji i nie pozwala zlapac oddechu... To nie prawda, ze wszystko minelo i ze juz nie wroci, to nieprawda... to zyje nadal w moim umysle, siedzi tam gleboko i chyba utkwilo na dobre...