Moja mama powtarza, obserujac przyklady z zycia ze bez sensu jest przynawanie sie do zdrady. I ze sama nie chce wiedziec czy moj tata ja kiedykowiek zdradzil, skoro jest im razem dobrze i nie zmierzaja tego zmieniac.
lepiej (łatwiej) żyć w błogiej nieświadomości, no nie?
Tylko trzeba pamiętać, że taka zdrada może się kiedyś w końcu wydać.
Ja już bym wolała dowiedzieć się o niej od partnera niż przypadkowo,
a potem uzmysłowić sobie, że cały czas byłam okłamywana, a mojego mężczyznę nie stać było na to by powiedzieć mi prawdę. To chyba bolałoby bardziej...
Kiedyś byłam zdania, że gdybym dowiedziała się o zdradzie partnera to byłby koniec, bo nie potrafiłabym z tym żyć.
Teraz trochę inaczej podchodzę do sprawy.
To znaczy chyba, bo nie byłam nigdy w takiej sytuacji, a jak wiadomo, dopóki czegoś nie przeżyjemy na własnej skórze,
to nie wiemy tak na prawdę jak byśmy sie zachowali. Oczywiście nikomu tego nie życzę.
Ale myślę, że jeśli coś takiego zajdzie to jest ku temu jakaś przyczyna, jakiś powód.
Oczywiście nie chodzi mi o usprawiedliwianie w jakiśkolwiek zdrady. Zdrata to zdrada i kropka. Chodzi mi raczej o podłoże tego czynu.
Czy to 'tylko' zdrada cielesna, czy partner zaangażował się w jakiś sposób w związek. Dla mnie z dwojga złego gorsze jest to drugie. I chyba nie potrafiłabym tego wybaczyć. Zresztą to nie miałoby i tak raczej większego sensu, bo to znaczyłoby że nasz związek nie był silny, trwały, szczery.