Wiecie, miałam kiedyś kilka "przyjaciółek". Ale po tym, w jaki sposób kończyły się te przyjaźnie stwierdziałam, że prawdziwa przyjaźń nie istnieje. Z błędu wyprowadził mnie kilka miesięcy temu pewien wspaniały cżłowiek. Teraz wielu sie pewnie zdziwi, ale jest ode mnie dwa razy starszy, a do tego jest... księdzem. Wiem, co teraz myślicie.... Ale to naprawdę niezwykły człowiek. Wspaniały, mądry kapłan i równocześnie zupełnie zwariowany kumpel. Razem się wygłupiamy, bawimy, ale też rozmawiamy na poważne tematy, zwierzamy się (zwierzamy - tzn. oboje, nie tylko ja, jak na spowiedzi). W tym roku byłam z nim i grupą innych świewtnych osób na wakacjach. To były najwspanialsze (i najbardziej zwariowane) wakacje w moim życiu. A teraz planujemy wspólnego Sylwestra w Hamburgu
Domyślam się, że i tak połowa z Was mi nie uwierzy, ale naprawdę uważam go za przyjaciela. Wiem, że zawsze moge na niego liczyć (obojętnie czy mam doła, czy potrzebuję jakiejś ksiązki czy tylko nie mam jak wrócic do domu) i zawdzięczam mu bardzo wiele.