Ja mialam kiedys bardzo fajną przygodę...
To było w te wakacje. Na tarasie zobaczyłam, że siedzi gołąb.
Na wycieraczce. I patrzy się mi w okno. Razem z mamą wzięłymy
i włożyłysmy go do płaskiego, wyscielonego koszyczka, zeby wysechł,
bo był mokry i jakby...pogryziony? Być może była to samiczka, jak stwierdził wet,
i te ślady są po kopulacji z samcem. Ale mimo wszystko nie mógł latać.
Przez pare dni został u nas w garażu. Dosatł zastrzyk od weta.
Dawałam mu ziarna i inne jedzonko. Nazwałam go Mokry Joe, choć mógł być samiczka
Miał obrączkę na nóżce - czyli gołąb hodowany. Był bardzo przyjacielski. Aż pewnego dnia,
podczas spacerku po ogródku - odleciał. I nie wrócił.