Odświeżę trochę wątek, bo dziś jestem drugą stroną tego medalu.
Opowiem Wam drodzy użytkownicy o pewnym czworonożnym stworzeniu, który jakże zwyczajny, a jak bardzo trafił w moje serce. Miał niespełna 10 tygodnie gdy trafił w moje ręce, lecz nim to się stało, zdążył już po trochu zapełnić moje serducho. Pod czas mojej corocznej wizyty u weterynarza z moim psem, spośród trzech kociąt w weterynaryjnej klatce z napisem "PRZYGARNIJ MNIE" jeden rzucił mi się w oczy. Nie gapił się na ludzi zachwycających się widokiem kociaków, nie podchodził, nie naprzykrzał się. Skakał braciom po głowach i biegał w tej małej klatce dosłownie do góry łapami, wywracając po drodze wszystko co w niej było. Stałam tak i patrzyłam i rozmyślałam, jak to takie małe stworzonko w tak małym pomieszczeniu może narobić tyle szkód. Nie mogłam wyjść z podziwu. Ujął mnie bez reszty. Pomyślałam- mam czas, mam warunki, a kot byłby niezbędny, gdyż myszy w domu nie brak. Posłuchałam napisu na klatkowej tabliczce. Na następny dzień kociątko było już u mnie. Miałam z początku nie małe problemy pogodzić dwa psy z kociakiem. Bardziej jednak było to spowodowane moją paniką i brakiem doświadczenia niż samymi ich relacjami. Minęły może 4 tygodnie, kiedy to kociak wraz z psami spali na jednym fotelu i był to najcudowniejszy obrazek jaki dotąd widziałam. Kociak rósł w oczach, a wraz z nim rosła moja duma i radość. Chodził za mną wszędzie... nawet do wanny... wprawdzie starał się nie zamoczyć, jednak nie zawsze mu się to udawało. Nigdy do niczego go nie zmuszałam, rzadko kiedy czegoś zabraniałam, a kociak widział chyba we mnie swego najlepszego przyjaciela. Gdzie na chwilę nie przysiadłam, za sekundę przybiegł i wskakiwał na kolana. Prężył grzbiet, żeby go głaskać, a kiedy chciał się tylko wylegiwać, miauczał z oburzeniem i chwytał rękę pazurami. Nie chciał zrobić krzywdy, tylko pokazać, że coś mu nie pasuje. W młodzieńczym czasie robił mnóstwo bałaganu. Codziennie robiłam porządki, bo ten w mgnieniu oka wywracał dom do góry nogami. Tuziny poszarpanych firan, dziesiątki rozbitych doniczek, rozdrapany fotel do dziś zalegają gdzieś na strychu i proszą się o wyrzucenie. Teraz już wiem, że na pewno wszystkiego nie wyrzucę i teraz też wiem, że już więcej nie powiem NIGDY. Mówiłam "Kota?-Nigdy...-wolę psy" a teraz mówię, że kot jest większym przyjacielem niż pies, jeśli tylko i ty się jemu spodobasz. Psa można wszystkiego nauczyć, będzie posłuszny w zamian za jedzenie, za dobre traktowanie, za zabawę. Kotu nie zależy na niczym. Jest samowystarczalny. Nie dba o to czy damy mu jeść, jak nie damy- sam sobie złapie, nie pobawimy się- sam się pobawi, a my tylko będziemy tego żałować, patrząc na zniszczone przedmioty. Czuję się zaszczycona, tym że kot tak wspaniale się potrafił ze mną dogadać, tym że kiedy prosiłam wskakiwał na kolana, tulił się do szyi i odpowiadał miauczeniem na każde słowo do niego. Wspaniałe zwierze... tylko dlaczego takie kruche? Dziś... a właściwie wczoraj sąsiad przyszedł powiedzieć, że mój kot został potrącony przez samochód. W pierwszej chwili serce stanęło mi w gardle i bez słowa wybiegłam z domu. Po drodze już myślałam, że kociaka uduszę. Nie skończył nawet roku i już na kotki na marcowanie poszedł i przez ulicę nie patrzał. Myślałam, że to coś niegroźnego. Troszkę poobijany ewentualnie- tu tak mało samochodów jeździ, a droga też taka, że nawet się nie ma jak rozpędzić. Dobiegłam na miejsce- wołam- miauczy. Leżał w trawie jakieś 15metrów od drogi, próbował doczołgać się do domu. Zabrałam go szybko do weterynarza, całą drogę gapił się na mnie błagalnym wzrokiem, a ja nic nie mogłam zrobić. Weterynarz zrobił co mógł. Seria zastrzyków tylko złagodziła ból i uspokoiła poturbowanego kociaka. Po powrocie do domu już tylko parę minut ściskał pazurami moją rękę. Cały czas patrzał na mnie i tak ciężko sapał. Zupełnie jakby chciał mi coś powiedzieć. Ciągle byłam dobrej myśli. -Wszystko będzie dobrze, wyliżesz się- cichutko powtarzałam przyjacielowi, gładząc go delikatnie po głowie ze łzami w oczach. Nie trwało to długo...
Co teraz dzieję się w mojej głowie i duszy, lepiej żebyście nie wiedzieli.
Myślę, że już nigdy nie trafi mi się taki kompan. Taki rozumny, pocieszny.
Mam tylko nadzieję, Drogi gremlinie, choć szczerze w to wątpię, że trafił na takiego kierowcę jak Ty tu siebie opisałeś, któremu jest przykro. I przez to też życzę Ci, żebyś Ty nigdy nie odczuł tej drugiej strony medalu.