Chciała być znów przy przyjaciołkach. Wczoraj rozmawaiła na IRC-u z Agą, jej też się nudziło. Jutro miała zadzwonić Agnieszki mama i utalić, kiedy Marta mogłaby przyjechać do przyjaciółki. Z zamyślenia wyrwały ją jakieś obce, męskie głosy. Kucnęła przy płocie i nasłuchiwała.
-Ej, Bator, to ta chata?-spytał szybki i nerwowy głos.
-No.-odpowiedział drugi głos basem.
-Świetnie.-odezwał się ten pierwszy. -Furtka łatwa do rozpracowania.
W Marcie staneło serce i umysł krzyczał : "ZŁODZIEJE!". Nie wiedziała, co robić. Skuliła sie jeszcze bardziej i dalej słuchała:
-Nieźle, Wiju.-odrzekł Bator; Marta usłyszła skrzypienie furtki. Przecież to furtka pani Reńczowej, sąsiadki Marty! Dwóch mężczyzn przemieżyło chodnik na działce i nagle kroki umilkły.
-Uważaj.-powiedział Wij. -Alarm.
-Cofamy się.-zakomednował Bator.
Kroki zawróciły, szybko wyszły na ulicę, a reće któregoś z mężczyzn zamknęły furtkę. W rozumie Marty zrodziła się nadzieja-może sobie pójdą?
-Dobra, spróbujemy z tym następnym.
Mężczyźni szli i gdy byli przed furtka Marty, zatrzymali się. Dziecwyzna bardzo cicho przesunęła się w pobliskie krzaki, ale w ostatnim momencie nadepnęła na gałązkę, która chrupnęła. Marta skrzywiła się.
-Słyszłeś?-spytał z przestrachem Wij.
-To pewnie jakieś zwierze.
-No właśnie, a jesli to jakiś kundel?
-To już by na nas wyskoczył.-stwierdził Bator majstrując przy furtce Marty. -Załatwione.
Czternastolatka z ogromnym strachem spojrzała na furtkę przez drapiące jej twarz gałęzie. Była odchylona.
Nagle ostrożnie wkroczył przez nią ogromny, otyły mężczyzna ubrany w skórzaną kurtkę. Tuż za nim wślizgnął się dużo niższy, chudy człowiek w długiej, czarnej koszulce i z szyderczym usmiechem na twarzy. Marta nie była w stanie się ruszyć. Serce prawie wyskoczyło jej z ciała-teraz przecież nie mogła wyjść z krzaków, mężczyźni na pewno są uzbrojeni.
-Tu jest bezpiecznie.-stwierdził Wij.-Oczywiście dla nas.-dodał i zaśmiał się cicho. Bator rozglądał się po ścianach domu i płocie. W tej chwili Marta pożałowała, że nie mają żadnego alarmu.
-Dobra.-mruknął w końcu gruby.-Zakładaj maskę.
Mężczyźni wyjęli z kieszeni dwie kominiarki i nałożyli je sobie na twarze. Następnie na znak Wija cicho zaczęli stąpć w stronę domu. Marta postanowiła uciec z ogrodu, gdy złodzieje będą zajęci drzwiami. Odległość od krzaków do furtki była niewielka, więc miała dużą szansę na ucieszkę. Co ważne, posterunek policji buł tuż za trzema ulicami.
"Jeszcze chwila...Jeszcze..."-myślała nerwowo dziewczyna. Jeśli się stąd wydostanie, to uratuje siebie i swą, śpiącą jeszcze, sześcioletnią siostrę, Monikę. Ojca ani matki nie było w domu-oboje byli lekarzami. Ojciec miał dyżur, a matka została wezwana do pacjentki i miała wrócić około 9:00 rano.
Złodzieje byli bardzo blisko drzwi. W Marcie wszystkie mięsnie były napiete. Była gotowa do biegu. I nagle...
Z krzakow wyfrunął wróbel. Mężczyźni obrócili się. Byli wyczuleni na każdy dźwie.
-Co to było?-zapytał Wij.
-Nie wiem, przeszukam te krzaki.
Marta wciągnęła powietrze. Serce tłukło jej się jak oszalałe. Oddech był przyspieszony dqwa razy.
Kroki zbliżały się coraz bardziej. Po chwili ręka grubego natrafiła na gałęzie o centymetry mijając zdrętwiałą czternastolatkę.
-Bator, pomoż mi.-piskliwy głos Wija dodał otuchy dziewczynie.
-Zaraz...
Ręka mężczyzny zbliżała się nieubłagalnie. Marta zamyka oczy. "To już koniec"-myśli, czując ucisk dłoni Batora na przebubie swojej ręki.
******
No to proszę bardzo, teraz jest duuuużo i ciekawie (przynajmniej według mnie
)