Jej zachowanie nie zmieniało się, ciągle stała, warcząc wściekle i szczerząc kły, starzec sam miał wątpliwości czy istnieje ta nadzieja o której mówił. Lyssa to była jedna z najbardziej śmiertelnych chorób jakie zdarzyło mu się poznać, nie było na nią żadnego leku i zarazem nie było nawet minimalnej szansy na wyzdrowienie chorego. Jednak Iras, mimo iż zachorowała na lysse, miała jeszcze szanse. Z racji tego kim była, CZYM była. Starzec sadził że ona sama jeszcze nie zdołała się dowiedzieć kim, albo lepiej powiedziane - czym jest.
Było już ciemno, Starzec stał nadal przy drzwiach budynku i przemawiał spokojnie do wilczycy. Efekt był słabo widoczny - ale jednak był. Uspokoiła się wprawdzie niewiele, jednak jej oczy nie pałały już nieposkromioną nienawiścią, w każdym razie tak mu się zdawało...
Gdy starzec wrócił do swej chaty była już późna noc, jego nadzieje na to żeby Iras spróbowała zapanować nad chorobą niemal całkowicie prysła, z początku zdawało się mu że się uspokoiła, jednak atak , który potem nastąpił sprawił że niemal stracił nadzieję. Był pewien jednego - gdyby ponowiła atak , drzwi by nie wytrzymały. położył się do łóżka myśląc co mogłoby odnieść skutek, lecz nic nie przychodziło mu do głowy, winił siebie za to ze zbyt późno się zorientował co się z nią dzieje, gdyby nie to może udałoby mu się jej przemówić do rozumu, jednak w tej chwili tego rozumu nie pozostało jej wiele. Jeśli w ogóle jej jakiś pozostał. Ludzie nie byli w ciemię bici, będą się pewnie już nazajutrz domagać jej śmierci, starzec zadrżał na myśl co może się stać gdy ją zabija, ludzie będą mieli pojęcia co spróbują pozbawić życia. Choroba miała się ku końcowi, pozostało mu mieć jedynie nadzieję, że ten koniec nastąpi tej nocy i mieć nadzieję, że będzie on ostateczny...
Nathaniel leżał w łóżku z otwartymi oczami, noc miała sie ku końcowi, lecz nie zmrużył oka. przez cały czas słychać było ponure, ochrypłe wycie. Chwilami zastanawiał się czy nie iść do wilczycy i jej nie wypuścić, jednak widział jej zachowanie, jej agresje. Gdzieś w głębi wiedział że starzec miał rację, że jej śmierć to jedyne wyjście. Pogrążony w myślach dopiero po chwili zorientował się że nastał już świt, a wycie ustało, pierwsza rzeczą jaką chciał zrobić, było pobiec do niej i zobaczyć czy wszystko jest w porządku, jednak... co mogłoby być w porządku jeśli ona była śmiertelnie chora?
Starzec stał przed drzwiami i patrzył w zakratowane okienko. Pogrążona w bezruchu leżała na środku pomieszczenia, nie miał wątpliwości że gdyby do niej podszedł to nie pozostałaby nieruchoma, a on nie przeżyłby jej ataku. Zastanawiało go jak długo jeszcze wytrzyma i co będzie potem... Z rozmyślań wyrwało go pytanie Nathaniela, który nagle znalazł się obok niego:
- Czy ona...?
- Nie wiem - skłamał - Jeśli nie to wolałbym tego nie sprawdzać na własnej skórze.
- Ale co, jeśli potrzebuje pomocy? Jeśli cierpi?
- Jej już i tak nic nie pomoże chłopcze.
Nathaniel nie odezwał się. Wpatrywał się jedynie w nieruchome ciało, czuł że coś jest nie tak, nie wiedział jednak co.
Leżała, ból wkradł się w każdy zakamarek jej ciała, czuła głód, pragnienie i.. nienawiść do wszystkiego co żyje. W jej głowie jednak wciąż dźwięczały słowa "Możesz z tym walczyć". Walczyć? Z czym? Zaufała im, a oni podstępnie ją zdradzili. Zrobiło się cicho, słyszała jedynie myśli jakie kołatały się jej po głowie, oraz ciągle powtarzające się zdanie. usłyszała Starca, jak ten z kimś rozmawiał, tuż przed jej drzwiami, w pierwszej chwili chciała się poderwać i zaatakować go, jednak nie zrobiła tego. Jednak powodem nie było to , iż nienawiść zmalała, ale to że przy każdym ruchu, ból się wzmagał. Wiatr wdzierający się przez niewielkie okienko przyniósł jakieś obce zapachu. Obce konie, obcy ludzie, usłyszała urywki rozmowy, strzępki słów, ale nie docierało do niej co one oznaczają. Nie obchodziło jej to. W pewnej chwili usłyszała podniesiony głos jednego z obcych... Jednak ten głos wydawał się być znajomy, coś w nim było. Rozległ się krzyk, potem szloch, podniesione głosy, zapach krwi. usłyszała podniesiony głos Nathaniela, chwilę po tym huk wystrzału, dotarł do niej odór prochu. Obcy mieli bron palną... zabili kogoś z wioski, kogoś na kim jej niegdyś zależało... Coś jej się przypomniało, słowa Nathaniela, to jak sprzeciwiał się jej śmierci, jego smutek, jego żal. . W jej umyśle pojawiło się słowo. "Lyssa", jak przez mgłę przypomniała sobie co to słowo oznaczało, kiedyś słyszała coś o tym. Kiedyś dawno temu. Przypomniało jej się jak starzec o tym mówił, jak przemawiał do niej, jak mówił że jest chora. Chora na lyssę - śmiertelną chorobę zwana przez niektórych wścieklizną. Zrozumiała wreszcie o co chodziło starcowi. Jej nienawiść wzmogła się, jednakże jej celem nie byli już ludzie z wioski. Dotarło do niej wreszcie że oni chcieli jej pomóc. Pomóc, a teraz czuła ich krew... Nienawiść, dodawała jej sił. Wiedziała że znaczna część tej nienawiści jest spowodowana chorobą, która ją trawiła, wiedziała, że chwila olśnienia może nagle minąć, gdy choroba odzyska nad nią władzę. Nie obchodziło jej to jednak... Teraz liczyło się już tylko jedno...
no ... jak na razie to juz ostatni kawalek... bo nastepny ma zaledwie kilka zdan - wczoraj chcialam sprobowac cos napisac, ale nie wyszlo... trza bedzie poczekac...