Dzieki Wam, szanowne grono, wiem, że mam dwa kocurki, a nie parkę. Na szczęście mnie to śmieszy, ale na lekarza jestem wściekła. Nie mam pretensji do Ciebie, Norris, ale moja noga i łapki moich kociaków juz w Labradorze nie postaną.
Jak to się wszystko stało? Ano tak:
Przybłąkało się biedne brzuchate, chore i głodne kocisko. Najpierw było tylko karmione, potem zostało. Krawatka miałam ledwo od miesiąca, czyli prawie zerowe kocie doświadczenie. Zajrzałam pod ogonki: widoki się różniły
. Tylko, że (teraz to wiem!) wynikało to z różnicy wieku: Krawatek to maluch, a Terkotek (vel Skoczek) jest dorosły, choć młody. I ten brzusio...
Zapakowałam towarzystwo do samochodu i do weta. Powiedziałam coś w tym stylu: "Nie wiem, czy nie jest kotna, bo ma taki duży brzuszek?". A pan doktor (razem z żoną, chyba też doktorem) pomacał brzusio i stwierdził, że to dopiero połowa ciązy, bo brzuszek jest mały
Pomyslałam sobie: O rany! Wygląda jakby juz miała rodzić, a to dopiero połowa?
Pan wet zapodał leki bezpieczne dla ciąży, podobnie bezpieczny zastrzyk.
Czas mijał, brzusio zmalał, kocio miał wyjątkowy apetyt. Nagle zaczął szaleć... Po lekturze wszelakich materiałów nt. porodu kotki, uznałam, że szuka miejsca. Uszykowałam osobne legowisko, kuwete, miski... Nastał spokój na tydzień. Ciut mnie to zdziwilo, ale natura, to natura... Nie mnie oceniać jej prawa...
Szaleństwo powtórzyło się na tydzień... Wtedy Wam to opisałam... i pierwszy raz się publicznie
zastanowiłam nad tym malejącym brzuszkiem. I tak mnie naprowadziliście...
Dziś przypuszczam, że kot był głodny i zarobaczony (stąd pękaty brzuszek). Potem pewnie dopisujący apetyt nie pozwalił mu całkiem wrócić do normy. Choć przyczyną mogła być tez choroba węzłów chłonnych (na to brał leki). Niby węzłow na szyi, ale ja teraz podejrzewam, że pewnie i pachwin.owych. Nie chcę myśleć, że to cś innego... Na szczęście wygląda na okaz zdrowia, poza tymi wyskokami z nerwowością. Ale pewnie natura go wzywała...
Wkrótce idę do kolejnego weta. Jak koty wreszcie zdrowe, to szczepię. Po szczepieniu, kolejno na stół na kastrację. Chyba Skoczek pierwszy, to starszy...
Ot, i cała historia...
Śmieszna, prawda?
A jak rozpoznałam? Poleciałam do teściowej, pooglądać jej kotki.
No... różnica zdecydowana !
Jak wróciłam, chyba nimi pachniałam, bo strasznie mnie obydwa obwąchiwały. Wtedy już miałam pewność...