Eh, powiem, że ostatnio rzygać mi się chce na sam dźwięk słowa "emo" (i nie ma to być w żadnym wypadku obraza dla ludzi, którzy za emo się uważają), bo po prostu jest tego wszystkiego na dużo. Jakoś się tak porobiło, że emo stanowią dla co niektórych jakąś wielgachną zagadkę i trudno ludzi namówić, żeby zmienili temat, jak juz się rozkręcą.
Osobiście wyróżniłbym tu dwie grupy - ci którzy ubierają się na czarno-różowo, noszą grzywkę i mają wszystkie te swoje serduszkowo-czaszkowate pierdółki potrafią być w porządku, ba, czasami mają nawet fajne poczucie humoru. Druga grupa to emo-dzieci, które uważają, że są tak bardzo 'true', gdy się tną i uwielbiają być smutnym dla samego bycia smutnym. Słuchają przy tym muzyki, która zazwyczaj im się w ogóle nie podoba, ale jest 'so sad', więc słuchać przecież muszą. Zazwyczaj mają przy tym po czternaście lat i uważaja świat za siedlisko wszechobecnego smutku, pomimo, że gówno o nim wiedzą. I takim pokEMOnom mówię zdecydowane nie. To chyba nawet gorsze od dresów.