Zaczęło się od tego, że przeczytałam w gazecie ogłoszenie o szkoleniu psów. Mój Alik nie wymaga jakiegoś specjalnego szkolenia, bo jest posłuszny, ale pomyślałam - co mi szkodzi, jak mi się spodoba i stwierdzę, że to się na coś przyda to będę chodzić, a jak nie to nie. Pójdę ten jeden raz na próbę. I poszłam.
Na wstępie pan prowadzący trener/treser jak go zwał tak go zwał
już mi się nie spodobał. Miał pięknego wyżła weimarskiego - psa o króciutkiej sierści w OGROMNEJ kolczatce z GIGANTYCZNYMI DRUTAMI. Nieźle go to musiało kłuć, bo te kolczatki są dla psów o gęstym futrze, ale no cóż szczegół. Pan zaczął oglądać mojego labka, a sam przywiązał swojego do drzewa. W między czasie zgromadzili się już inni uczestnicy szkolenia ze swoimi psami. Nagle pies trenera szarpnął tak mocno, że się zerwał z tego drzewa i poszedł w długą. Normalnie poleciał w las. Pan trener go woła, a pies nic. Świetne sobie świadectwo wystawił, nie ma co - treser, a tu ma psa nieposłusznego jak cholera. To już mi dało do myślenia. Facet poleciał za psem i wrócił z nim po 15 minutach.
Zaczęło się szkolenie. Wyżeł trenera szedł jak w zegarku na smyczy (nie dziwię się - ta kolczatka...
) i facet strasznie nim szarpał. Pies był zastraszony. Co gorsza pan wziął mojego psa i też zaczął nim tak pomiatać, aż psiak skomlał. Wyraziłam sprzecił, ale wszyscy się na mnie rzucili, że TAK TRZEBA.
W tym miejscu pytanie do Was: czy jak uczycie czegoś swojego psa to nim tak szarpiecie, że biedny skomle, tuli ogon i ma ogólnie wszystkiego dosyć? CZY TAK TRZEBA? Bo ja tak nigdy nie robię i mój pies O DZIWO się słucha.
To był mój pierwszy i ostatni raz na tym szkoleniu. Nie podobało mi się, a już zupełnie nie podobał mi się ten super treser, któremu uciekł jego własny pies i który nim pomiatał i szarpał za każdy milimetr nie tak postawionej łapy.